Na początku grudnia pracowałem nad artykułem do "Nowej Europy Wschodniej" na temat patronów ulic Lwowa i pomników w tym mieście jako odzwierciedleniu ukraińskiej polityki historycznej oraz odbiciu tożsamości kulturowej różnych zamieszkujących go (kiedyś i obecnie) narodowości. Pomysł na tekst wziął się oczywiście z różnych doniesień medialnych nt. honorowania banderowców (ostatnio w Mostach Wielkich pod Sokalem). Sam Stepan Bandera ma we Lwowie wręcz imponujący pomnik połączony ze Stellą Państwowości Ukraińskiej, która wpisuje go w narrację obejmującą całość historii tego kraju, poczynając od chrystianizatora Rusi wielkiego księcia kijowskiego Włodzimierza Wielkiego. Patrząc na współczesny plan Lwowa również rzucają się w oczy nazwiska dowódców buntów kozackich i UPA (czasem jest to kwestia zbieżności nazwisk, np. ulica komendanta UPA Romana Szuchewycza to ulica Generała Czuprynki, a ulica Szuchewycza to ulica badacza Huculszczyzny etnografa Wołodymyra Szuchewycza (1849-1915). Chciałem więc sprawdzić, ile w nazewnictwie Lwowa jest naprawdę ukraińskiego, ile rosyjskiego, ile polskiego, a może jeszcze coś innego się znajdzie. Chętnie podzielę się z Wami wynikami mojej kwerendy, które z przyczyn objętościowych nie ukażą się w druku.
Podstawowy wniosek, do jakiego doszedłem, jest taki, że na pewno trwa zorganizowana akcja usuwania nazewnictwa i symboli wiążących się już nie tylko z ZSRR, ale w jakikolwiek sposób z Rosją. W latach 1990-93 z tabliczek zniknęły wszystkie, bardzo liczne, nazwiska komunistycznych przywódców, partyzantów i uczestników walk o Lwów w 1944 r. Została ok. 20-osobowa grupa tuzów rosyjskiej kultury, ale ona też się kurczy. Proces ten przebiega w tempie wręcz ślimaczym, ale następujące zmiany są zawsze bardzo znamienne. W 1996 r. Aleksandra Puszkina zastąpił wspomniany "Czuprynka", a innego romantycznego wieszcza Michaiła Lermontowa - przywódca czeczeńskich partyzantów Dżochar Dudajew (!), w 2004 pogromcę kawalerów mieczowych Aleksandra Newskiego - nacjonalistyczny przywódca i grekokatolicki metropolita sługa Boży Andrij Szeptycki (skądinąd wywodzący się z polskiej magnaterii, m.in. krewny Fredrów), a w 2008 XIX-wiecznego pisarza Iwana Turgieniewa - Bohaterowie UPA. Czy za kilka lat tak samo zniknie Mendelejew, Czajkowski, czy Ukraińcy honorowani w ZSRR, np. literat Maksym Rylski (także Polak z pochodzenia) - trudno powiedzieć, może radni uznają takie rozwiązania za niepraktyczne.
Mimo istnienia np. ulic Maksyma Zaliźniaka i Iwana Honty, czy też placu dowodzonej przez nich "Koliszczyzny" (krwawe powstanie hajdamaków w 1768 r.) nie można mówić o równoległej nazewniczej kampanii antypolskiej. Polscy patroni są postrzegani przez pryzmat ich związków ze Lwowem albo stopnia wrośnięcia w krajobraz miasta. Co najmniej kilka nazw ulic, które pojawiły się w XIX wieku (Kopernika, Kościuszki, Matejki, Chopina, Moniuszki, Słowackiego, Konopnickiej, Orzeszkowej, nieco później - Siemiradzkiego), przetrwały wszystkie zawieruchy dziejowe poza przejściową zmianą w okresie okupacji hitlerowskiej. O wiele więcej zostało zlikwidowanych w latach 1944-50 po ostatecznym przyłączeniu miasta do ZSRR, za to w 1946 r. pojawiły się ulice Stefana Banacha i Tadeusza Boya-Żeleńskiego, a w 1988 - po przyłączeniu części miejscowości Riasne - Ignacego Łukasiewicza. Z kolei po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości ulice Kilińskiego i Mickiewicza musiały ustąpić miejsca bardziej ukraińskim, jednak pozostał plac Mickiewicza, dawny Mariacki. W 2007 r. przyległy do niego teren odzyskał dawną nazwę. Ukraińskie władze przywróciły też przedwojenne nazwy ulicom Sebastiana Fabiana Klonowica, Gabrieli Zapolskiej i dominikanina ormiańskiego pochodzenia, XIX-wiecznego badacza dziejów Galicji Sadoka Barącza. Częściowo "polski" charakter ma również nazwa ulicy Majera Bałabana - wybitnego historyka polskich Żydów, profesora Uniwersytetu Warszawskiego.
Może wydawać się, że to niewiele, ale więcej ulic Lwowa ma obecnie za patrona Polaków niż przedwojennych ulic - Ukraińców. Niemniej już wtedy swoje używane do dziś nazwy otrzymały ulice metropolity kijowskiego Piotra Mohyły (1574-1647), hetmana Piotra Sahajdacznego (1570-1622) i Wernyhory (oraz liczne inne o apolitycznych nazwach). Z kolei w latach 1941-44, kiedy za nazwy ulic odpowiadał kolaboracyjny ukraiński Zarząd Miejski, około 60 ulic, głównie w peryferyjnych dzielnicach otrzymało imiona Ukraińców, a w kilku wypadkach nawet Polaków (konkretnie Słowackiego, Krasińskiego, Konopnickiej, malarza Henryka Siemiradzkiego i Kordiana), których najwidoczniej próbowano w ten sposób "zukraińszczyć".
Po wojnie z każdym dziesięcioleciem liczba ukraińskich patronów wzrastała, z tym, że w latach 1990-93 uczestników walk o Lwów w 1944 i partyzantów Wojny Ojczyźnianej zastąpili różnego rodzaju działacze narodowi. Obecnie największą grupę wśród ponad 500 patronów tworzą różnego rodzaju "ludzie pióra" - pisarze, publicyści, tłumacze, etnografowie, językoznawcy. Literatów i humanistów trudno od siebie oddzielić, ponieważ wiele wybitnych osób, szczególnie w XIX wieku i wcześniej, było aktywnych zarówno w dziedzinie sztuki, jak i naukowo. Razem takich patronów jest 160, co stanowi około 30% ich całkowitej liczby. Polityków i wojskowych jest ok. 120, w tym 30 dowódców kozackich, 20 bojowników o niepodległość z lat 1918-21 oraz 18 działaczy OUN i UPA, ale też postaci przyjaźnie nastawione do polskości - takie, jak wspomniany Sahajdaczny, hetman Iwan Wyhowski (sygnatariusz umowy hadziackiej) i Symon Petlura. Prawie 100 patronów reprezentuje inne dziedziny sztuki, 25 - nauki ścisłe. Jak na razie został w ten sposób uhonorowany tylko jeden sportowiec - gimnastyk Wiktor Czukarin, bohater olimpiady w Helsinkach w 1952. Warto również wspomnieć o 29 patronach reprezentujących inne narodowości niż polska, rosyjska i ukraińska. Część z nich została patronami w czasach radzieckich, np. ulicę Jana Dekerta przekręcono na Dekarta, czyli Kartezjusza (w ramach promowania światopoglądu materialistycznego Lwów miał też ulicę Darwina, ale jej warszawski odpowiednik okazał się trwalszy :), część pojawiła się wraz z likwidacją nazw sowieckich. Ostatnio do m.in. Waszyngtona, Lincolna, Jaroslava Haszka i Franciszka Liszta dołączył John Lennon.
Oczywiście trudno nie żałować zniknięcia bardzo ciekawego dla badacza zbioru, jakim było lwowskie nazewnictwo miejskie. Mimo obecności wielu nazw zaczerpniętych z życia zawodowego miasta, geografii oraz m.in. lotnictwa i kolejnictwa, było ono w jeszcze większym stopniu inspirowane historią niż obecne. Dostrzegam jego powinowactwo z realizowanym przez Instytut Jagielloński programem "Historia na tak!", o którym wspominałem w ostatnim tygodniu, ponieważ spora liczba nazw ulic upamiętniała zwycięstwa oręża polskiego oraz wkład Polaków w kulturę i cywilizację (podobnie było w przypadku przedwojennych nazwy ulic Gdyni, o których napiszę w następnym wpisie). Osobliwością lwowskiego nazewnictwa była także duża liczba nazw honorujących całe rodziny zasłużone dla polityki i kultury, np. Dzieduszyckich, Ossolińskich, Gołuchowskich. Porządkowanie w ten sposób przestrzeni miejskiej było procesem dynamicznym – wiele ulic zmieniło nazwy po przyłączeniu terenów podmiejskich w 1931, niektóre zaś – w 20 rocznicę zwycięskich walk z Ukraińcami w 1938. W ten sposób patronami ulic jeszcze za życia zostali generałowie Michał Karaszewicz-Tokarzewski i Mieczysław Boruta-Spiechowicz (pośrednio także Roman Abraham, ponieważ istniała ulica Abrahamczyków), a bezpośrednio po śmierci w 1935 – pułkownik Czesław Mączyński. Jak na razie nie udało mi się rozszyfrować wszystkich patronów, ponieważ dostępne mi źródła podawały jedynie ich nazwiska, jednak jeżeli kiedyś mi się to uda, na pewno powrócę do tego interesującego tematu. Na razie cieszmy się, że patronem nowego lotniska w mieście "zawsze wiernym" został król Daniel Halicki - symbol związków dawnej Galicji z Europą.
PS. Tak, dobrze myślicie, moim marzeniem jest wycieczka z aparatem fotograficznym na Cmentarz Łyczakowski (i oczywiście ewentualnie również Janowski). Na razie koncentruję się na realizacji swoich planów archiwizacyjnych w Warszawie, nadrobieniu zaległości w Krakowie oraz odwiedzeniu (w obydwu wypadkach, o dziwo, po raz pierwszy w życiu) gdańskiego Srebrzyska i cmentarza Marynarki Wojennej w Gdyni-Oksywiu, jednak mam nadzieję, że kiedyś to marzenie się spełni. Jest chyba bardziej realne niż ukazanie się nowego przewodnika po Powązkach Wojskowych :) Jak sugeruje moje nazwisko, podróż za wschodnią granicę byłaby dla mnie po trosze podróżą w rodzinne strony, chociaż rodzina taty wywodzi się z rejonów położonych jeszcze dalej na wschód, w okolicach Trembowli i - aby rozwiać ewentualne wątpliwości - zawsze uważała się za polską.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz