wtorek, 13 marca 2012

U(z)bekistan i Myszka Miki


 Grób Barszczewskich na Starych Powązkach

Czasami wycieczka do Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego może być bardziej owocna niż można by oczekiwać :) Po prawdzie gros ciekawostek, którymi zamierzam Was tu raczyć, pochodzi z zebranych w niej książek, głównie Biogramów uczonych polskich Ossolineum i różnego rodzaju przewodników po cmentarzach, jednak nie spodziewałem się, że dzięki pewnej wystawie prezentowanej na pierwszym piętrze czytelni poznam postać, którą będę mógł potraktować jako wzór. Myślę tu o zasłużonym dla poznawania przez Europejczyków Azji Środkowej podróżniku, geografie i fotografie, pułkowniku armii rosyjskiej Leonie Barszczewskim (1849-1910). Jeśli macie taką możliwość, gorąco zachęcam do zapoznania się tą przygotowaną przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”, Ambasadę Republiki Uzbekistanu i Instytut Archeologii UW ekspozycją. Do 29 marca zostało jeszcze trochę czasu, dlatego nie chcę tutaj zdradzać szczegółów eskapad Barszczewskiego ani niestety tragicznego końca jego żywota. Nie od rzeczy będzie jednak przypomnieć, że takie jak Barszczewski przykłady zasług polskich geologów, etnografów, administratorów (często w mundurach, jeszcze częściej - byłych zesłańców) dla Syberii, Kaukazu, Dalekiego Wschodu, czy terenów dawnego Turkiestanu trudno zliczyć. O niektórych wspominałem w poście o znaczkach. Dlatego jestem dumny, że w bliskim mi z pewnych (choćby geograficznych) względów Malborku znajdują się ulice Benedykta Dybowskiego i Jana Czerskiego. Umiejętność znalezienia się tych ludzi w często bardzo trudnych i niewdzięcznych sytuacjach życiowych budzi mój najwyższy podziw.

***

Poza sprawami uczelniano-zawodowymi, zajmowałem się w sobotę wydaną w Łodzi w 1974 r. książką Janusza Dunina pt. Papierowy bandyta. Książka kramarska i brukowa w Polsce. Sam się sobie dziwię, że blog, który w moim zamyśle miał stanowić spis suchych informacji źródłowych zebranych w jednym miejscu gwoli późniejszego wykorzystania, porusza coraz więcej tematów, które powodują u mnie uczucie lekkiego wstydu. Dopiero co rekomendowałem Wam stronę weryfikującą sprośne plotki, byłem bliski pochwalenia się Wam, czego dowiedziałem się o historii Europy z pewnej książki na temat...Nostradamusa, teraz zaś spędziłem sporo czasu studiując publikację na temat wydawnictw apelujących do dość niskich potrzeb "mocnych wrażeń". W tym wypadku też nie będę wdawał się w szczegóły, ponieważ na pewno można zapoznać się z tą książką w wielu bibliotekach, jednak chciałem się podzielić z Wami refleksją, że najciekawszy jej fragment stanowi...dygresja, a konkretnie skrócona historia polskiego komiksu. Szczególnie zaintrygował mnie fragment zdradzający, kto w latach 1938-39 zajmował się transponowaniem na polski grunt komiksów Disneya. Otóż robili to...członkowie redakcji pisma "Płomyk", dotknięci zakazem publikacji za ewidentną hucpę, jaką był numer gloryfikujący przeżywający apogeum czystek i "hołodomoru" ZSRR. W wydawanej w Warszawie "Gazetce Miki" pod pseudonimami publikowała "sama" Wanda Wasilewska i późniejsza autorka sformułowania "człowiek, który się kulom nie kłaniał" Janina BroniewskaDunin wspomina też o Edwardzie "jajestemksiążkatwójprzyjacielszczery" Szymańskim, który wciąż należy do bodaj ośmioosobowej elitarnej grupy osób, która jest w Warszawie patronem jednocześnie ulicy lub placu i parku. Co ciekawe, na łamach pisma pojawiały się też postaci o zupełnie przeciwstawnych poglądach, jak Zofia Kossak-Szczucka i Zygmunt Nowakowski. Nie mogło zabraknąć Tuwima i Brzechwy.

Chciałoby się westchnąć: ech, gdyby nie wybuchła wojna, polscy komuniści zajmowaliby się czymś konstruktywnym... Z tym, że Gazetka Miki nie dotrwała do nieszczęsnego września, ponieważ...ze względu na dbałość o stronę graficzną była dla grupy docelowej zbyt droga. Tak więc nie dość, że bojownicy o szczęście proletariatu szerzyli amerykański imperializm kulturowy (choć można to uznać za przejaw swoistego internacjonalizmu, wszak oryginalne polskie były tylko drukowane opowiadania, nie zaś komiksy), to jeszcze w luksusowym wydaniu... Cóż, każdy jest najpierw człowiekiem, dopiero potem rewolucjonistą. Zazwyczaj najlepiej, gdyby został tylko tym pierwszym.

 były sekretarz Janusza Korczaka też zaliczył komiksowy epizod (patrz komentarz pod postem)

2 komentarze:

  1. Fajny wpis. Sama zajmowałam się "literaturą kuchennych schodów", bo pisałam magisterkę z "Wiernej rzeki" Żeromskiego i "Pożarów i zgliszcz Rodziewiczówny". Musiałam porównać obraz powstania styczniowego w literaturze wysokiej i tej tandetnej.:) I wiesz, że Żeromski czy np Sienkiewicz zazdrościli Rodziewiczównie tej swobody " lania wody". :) A tak poza tym to wcale nie jest wstydem czytać taką literaturę. "Trylogia" też należy do lit. popularnej a jest klasyką. Tę literaturę rozpatruje się w innych kategoriach. I chyba nie jest łatwo pisać takie bzdury. :) Uśmiercać Stefcie Rudecką na kilku stronach to trzeba umieć ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki, jutro prawdopodobnie będzie drugi odcinek Historycznego tego i owego :)

    Dunin nie pisał o Rodziewiczówny ani o Mniszkównie (poza wstępem), ani o Dołędze-Mostowiczu, ponieważ interesowały go tylko, jak to nazywał, "powieści zeszytowe". Nie pamiętam już do końca, jaka była jej definicja, na pewno miało to jakiś związek z metodami publikacji i kolportażu, bo to go bardziej interesowało niż treść. Poszczególne rozdziały dotyczą m.in. senników i książek o magii, pieśni dziadowskich, piosenek ulicznych, właśnie powieści zeszytowych. Komiks był dygresją, ponieważ o dziwo zajmowali się nim jednak zawsze w Polsce profesjonaliści.

    Dunin pisze też, że prawie nikogo nie gorszyły w pierwszych latach po wojnie komiksu typu "Wicek i Wacek w...obozie koncentracyjnym". Redaktorem takiego pisma "Nowy Świat Przygód" był Igor Newerly - dość znany powieściopisarz i były sekretarz Korczaka. Wykończyła ją oczywiście stalinowska walka z prywaciarzami.

    OdpowiedzUsuń