środa, 14 grudnia 2011

Warszawski uliczny realizm magiczny

cz. 1 - Dekomunizacja

Jest coś takiego w Warszawie (w innych miastach Polski zresztą również), co nazywa się Bankiem Nazw. Teoretycznie powinien on stanowić podstawowe źródło nowych nazw ulic, w praktyce jednak mało kto zagląda do odpowiedniej komórki Biura Kultury Urzędu Miasta (ponoć nie jest łatwo stworzyć system, który umożliwi prezentację Banku w Internecie) i ludzie wolą pomęczyć się ze zbieraniem podpisów pod jakimś całkowicie oryginalnym wnioskiem niż sięgnąć po choćby najszlachetniejszy "gotowiec".

W ubiegłym roku, jeszcze podczas trwania poprzedniej kadencji samorządu, Zespół Nazewnictwa Miejskiego zdenerwował się sytuacją i nakazał rozładować Bank za wszelką cenę. Radni nowelizując odpowiednią uchwałę drastycznie podnieśli liczbę podpisów mieszkańców potrzebnych do przeforsowania patrona do 200. Skądinąd moim zdaniem ta zmiana w prawie lokalnym nie ma żadnego znaczenia, ponieważ: a) różne organizacje pokazały, że są w stanie zebrać o wiele więcej podpisów, b) nadal wystarczy dotrzeć do swoich dzielnicowych radnych, żeby projekt miał pierwszeństwo. Rozesłali też po radach dzielnic okólnik mówiący o powadze chwili. Jednym z rezultatów tej kampanii była propozycja dekomunizacji części warszawskich ulic autorstwa warszawskich radnych, o której mówi protokół posiedzenia Podkomisji ds. Nazewnictwa Ulic warszawskiej rady miejskiej z 11 maja br. Po pewnych korektach Zespołu Nazewnictwa Miejskiego wyglądają one następująco (stara nazwa - przed myślnikiem, nowa - po):


Juliana Bruna - Ludwiki Nitschowej (rzeźbiarka, autorka m.in. pomnika Syreny)
Sylwestra Bartosika - Jadwigi Falkowskiej (m.in. naczelniczka harcerek ZHP
Józefa Ciszewskiego - Jacka Kaczmarskiego
Teodora Duracza - Andrieja Sacharowa (zmiana częściowo przeprowadzona na bezadresowym odcinka)
Mieczysława Fersta - Władysława Raczkiewicza (pierwszy prezydent RP na emigracji
Antoniego Kacpury - Jędrzeja Moraczewskiego (premier pierwszego rządu II RP)
Anastazego Kowalczyka - Jana Piotra Norblina (malarz czasów stanisławowskich)
Heleny Kozłowskiej - Zygmunta Netzera "Kryski" (dowódca batalionu w Powstaniu Warszawskim, działacz ZBoWiD; skądinąd do tej ulicy nie jest "przywiązany" żaden adres)
Zygmunta Modzelewskiego - podział na 3 odcinki: Józefa Piusa Dziekońskiego (XIX-wieczny architekt), Kazimierza Moczarskiego (autor "Rozmów z katem"), Mieczysławy Ćwiklińskiej (aktorka)
Jana Paszyna - Piotra Biegańskiego (architekt, odbudowywał Starówkę, wiosną 2011 został patronem części międzymurza Starego Miasta - najwidoczniej wielokrotnie podkreślany bojkot tej decyzji przez Zespół posunął się aż tak daleko)
Gustawa Reichera - Jana Raczkowskiego "Motora" (oficer AK, działał w rejonie Białołęki)  
Wacława Szadkowskiego - Stanisława Szenica (varsavianista)  
Jana Szymczaka - Mariana Piaseckiego (dyr. Szpitala Wolskiego)
Henryka Świątkowskiego - Hiacynta Świątkowskiego (wg Zespołu Nazewnictwa Miejskiego "wybitny kartograf i archiwista Warszawy", najprawdopodobniej tożsamy z XIX-wiecznym naczelnym inżynierem miasta; skądinąd krzepiące, że ulica imienia stalinowskiego ministra "sprawiedliwości" de facto nie istnieje...)
gen. Waltera - Władysława Podkowińskiego (malarz, autor m.in. "Szału uniesień")


Teoretycznie więc bajka i miód na serce każdego miłośnika historii. Z jednej strony członkowie władz Komunistycznej Partii Polski, bojowcy Gwardii Ludowej i ofiary egzekucji publicznych dokonanych przez hitlerowców w odwecie za akcję "Wachlarz" (wykonanej zresztą jak wiadomo przez AK, a nie przez GL), którzy ostali się po dekomunizacji lat 90., osoby nie tylko szkodzące niepodległości Polski, ale też często zupełnie anonimowe i przypadkowe (konia z rzędem temu, kto na podstawie biogramów Szadkowskiego czy Jana Szałka wyjaśni, dlaczego to oni zostali patronami ulic). Z drugiej - prezydent, premier, malarze, bard "Solidarności", aktorka (radni wspominali też o Elżbiecie Barszczewskiej), rzeźbiarka Syreny, legendy AK (w tym współzałożycielka Szarych Szeregów)... Osoby, o które często upominano się przy nazywaniu innych obiektów (XIX-wieczny architekt Dziekoński był już patronem ulicy na Bielanach, która na fali upamiętnień powstańców warszawskich ostatecznie otrzymała imię Zgrupowania AK "Żubr"). O niektórych instynktownie myślałem jako odpowiednich patronach ulic dla Warszawy już wiele lat temu.

Z tym, że szansę, że te zmiany się dokonają, uważam za znikomą. Wyobrażam sobie dwa scenariusze:
1) Zmiany zostaną oprotestowane przez mieszkańców, którzy, co całkowicie zrozumiałe, nie będą chcieli ponosić kosztów związanej z nimi wymiany dokumentów. Dlatego komuniści odejdą dopiero za parę stuleci, kiedy będziemy żyli w Naprawdę Przyjaznym Państwie, w którym koszty te będą niższe albo żadne :P (Inna sprawa, że od czasu do czasu dochodzi też do zmian adresów z powodu przyporządkowania budynku do innej ulicy i trudno za to obwiniać "moherów")
2) Radni i Zespół się uprą, ale zmiany zostaną poddane konsultacjom społecznym. W rezultacie ulice otrzymają nazwy proboszczów-budowniczych kościołów w okolicy albo kapadockich męczenników z III wieku. Złośliwość? Ulica Fersta już prawie otrzymała imię świętego Wincentego Pallottiego, chociaż na Targówku jest już świętego Wincentego a Paulo... Inna sprawa, że kapadockich męczenników z III wieku nie należy nie doceniać - cztery miesiące po ukuciu tego grepsu dowiedziałem się, że jeden z nich, święty Mamant, jest patronem stadionu jednego z najbardziej zasłużonych hiszpańskich klubów piłkarskich - Athletic Bilbao...

 

Co więc zrobić, żeby komuniści zniknęli, a nazwy pozostały?... 4 czerwca napisałem na ten temat, co następuje: Nie wiem, czy zostawienie tzw. krótkiej nazwy (pierwsza litera imienia i nazwisko patrona) powoduje jakieś oszczędności, ale może to jest jakiś sposób (patrz casus Świątkowskiego powyżej). Zrobiono tak już z Aleksandrem Kowalskim - szefa Związku Walki Młodych zastąpił hokeista olimpijczyk i ofiara Katynia. Tak samo można by upamiętnić wybitnego działacza samorządu aptekarskiego Józefa Szymańskiego. (najwyraźniej tak samo uważają koledzy po fachu z Ulic Twojego Miasta) Mariana Nowickiego mógłby zastąpić przedwcześnie zmarły, ale niezwykle utalentowany architekt Maciej Nowicki. W paru wypadkach były wybitne jednostki o tym samym nazwisku, ale imieniu już niestety na inną literę (malarz Apolinary Kędzierski - jest Jan, historyk Roman Grodecki - jest Kazimierz). To oczywiście nie rozwiązuje całości problemu, ale zawsze można od tego zacząć.

Jak się okazuje - miałem rację! Jako pierwsi przeciwko propozycjom zaprotestowali mieszkańcy ulicy Juliana Bruna (nie chcę generalizować, ale znając umiejscowienie tej ulicy na mapie Warszawy, jakoś mnie nie dziwi, że akurat oni ;) i po kilku miesiącach dyskusji znaleziono wyjście z sytuacji w postaci zamiany członka KC KPP, sowieckiego dyplomaty i orędownika marksizmu w krytyce literackiej na Henryka Bruna (1888-1940) - przedstawiciela znanej warszawskiej rodziny mieszczańskiej, przedwojennego działacza samorządu handlowego i posła BBWR, który przypłacił odmowę zorganizowania akcji zbiórki pieniędzy na budowę warszawskiego domu SS (powiedział kolegom, że "myśli są wolne od cła") śmiercią w egzekucji w Palmirach. Oby więcej takich wyborów, ale jednak aktorskiej ulubienicy mojej babci Elżbiety Barszczewskiej, bo to jednak ją, a nie Nitschową, ostatecznie zaproponowano mieszkańcom, żal... Może decydenci przypomną sobie o niej, kiedy zajmą się ulicą Paszyna? ;)


cz. 2 Inne pomysły

Żoliborz to dzielnica Warszawy, do której - po Wawrze - mam największy sentyment. Nie tylko dlatego, że w niej mieszkałem, bo w Wawrze tylko często weekendowo nocowałem, ale to i tak wciąż jedyna warszawska dzielnica, w której czuję się jak w rodzinnym Sztutowie, dlatego w moim prywatnym rankingu zajmuje niezagrożone pierwsze miejsce. Żoliborz za to w odróżnieniu od Wawra szczyci się wyjątkowo dużą liczbą ulic, których nazwy nawiązują do historii. Pod tym względem może z nim rywalizować bodaj tylko Ursus. Fakt, że to po trosze kwestia przypadku, ponieważ na Mokotowie i Woli wiele "historycznych" nazw ulic zniknęło w trakcie powojennej odbudowy, ale co najważniejsze mieszkańcy tej dzielnicy (a przynajmniej radni) są świadomi tej specyfiki.


Żoliborz to także rejon, który w najbliższych latach czeka rozbudowa w kierunku południowym, połączona z zagospodarowywaniem okolic Dworca Gdańskiego. Ku mojej dużej radości już w zeszłej kadencji radni tej dzielnicy przyjęli 19 maja 2010 stanowisko wzywające ich kolegów z Rady Miasta do nadawania nowo powstającym w tym rejonie ulicom imion wybitnych postaci związanych z Żoliborzem. Pierwszy z nich miał być Czesław Niemen, którego imię miał nosić na razie niezabudowany fragment ulicy Burakowskiej, jednak nazwa ta niestety wciąż nie została formalnie nadana, ponieważ w ostatniej chwili próbowano przemianować odcinek innej ulicy, co wzbudziło protesty, a potem sprawa zupełnie ucichła i chyba najwyższy czas, żeby ktoś o niej przypomniał (rekomendacja Podkomisji ds. Nazewnictwa Ulic pewnie jest nadal aktualna).


Stanowisko skrytykował Zespół Nazewnictwa Miejskiego, który niestety często próbuje udawać, że wie więcej o potrzebach lokalnych społeczności niż one same. Padły rytualne pouczenia o konieczności równowagi między nazwami pamiątkowymi i pozostałymi (a może lokalna społeczność nie czuje takiej potrzeby?), które wydają mi się bezsensowne, skoro we Włochach, Wawrze itd. równowaga ta jest bardzo mocno zaburzona na korzyść nazw niepamiątkowych. Członkowie Zespołu wspomnieli także o konieczności pamiętania o historycznych nazwach miejscowych w tym rejonie, co również wydaje mi się argumentem chybionym, ponieważ z przedwojennych map Warszawy wynika, że nie było tam szczególnie gęstej siatki ulic...

W każdym razie uważam, że varsavianiści i językoznawcy niepotrzebnie się irytowali, ponieważ wiele z postulatów żoliborskich radnych (do tematu wróciła tamtejsza Komisja Kultury 6 czerwca br.) albo nie zostanie nigdy zrealizowana, ponieważ proponowani patroni (m.in. Stanisław Dygat, Krzysztof Komeda) zostali już uczczeni w innych dzielnicach, albo nie spełnia wymaganego przez uchwałę Rady Miasta wymogu różnicy 5 lat między datą śmierci patrona a nadaniem nazwy (w praktyce 5 lat wystarczy, aby przedwcześni wnioskodawcy zapomnieli o swej inicjatywie, a przypominają sobie o niej w 10 rocznicę zgonu tej osoby...) i była wymieniona prawdopodobnie jedynie w kontekście umieszczenia tablicy pamiątkowej lub nadania nazwy placówce oświatowej (Lech Kaczyński, Zbigniew Zapasiewicz, Andrzej Stelmachowski, ks. Roman Indrzejczyk).

Braki w znajomości prawa lokalnego to zresztą nie jest żoliborska specyfika - niedawno na Ochocie całkiem poważnie dyskutowano nad z ww. powodów kompletnie bezprzedmiotowym wnioskiem RKS "Skra" o przemianowanie jednej z ulic w okolicy Pola Mokotowskiego na Kamili Skolimowskiej, a na sesji Rady Dzielnicy 12 grudnia nawet nadali jednemu z rond pod swoją jurysdykcją imię Ryszarda Kaczorowskiego! Mam nadzieję, że teraz pójdą za ciosem i zwrócą się do Prezydent miasta o wyjątkowe odstępstwo od wspomnianej wyżej reguły, jak to było w wypadku ulicy Jana Nowaka-Jeziorańskiego na Gocławiu.

Nawet pomijając falstarty, w dyskusjach przewinęły się nazwiska wielu wybitnych postaci literatury (do tej pory pomijany w tym kontekście Czesław Miłosz, Jerzy Ficowski, Igor Newerly), piosenki (Agnieszka Osiecka - też jest dla mnie niepojęte, że jeszcze nie jest patronką choćby skweru, Anna German, Kalina Jędrusik), architektury (Romuald Gutt, Barbara i Stanisław Brukalscy, "falstarty" - Halina Skibniewska, Andrzej Kiciński), rzeźby (Henryk Kuna, Barbara Zbrożyna, Edward Piwowarski), nauk humanistycznych (Klemens Szaniawski, Jan Strzelecki, Juliusz W. Gomulicki), sportu (Andrzej Zawada). Prawdopodobnie spora część tych nazwisk znajduje się już w osławionym Banku Nazw, o którym wspominałem w pierwszej części felietonu. Różnica między tym a zeszłym rokiem jest taka, że w czerwcu radni wysunęli kilka pomysłów nadania imion wybitnych żoliborskich artystów i sportowców alejkom w tamtejszych parkach. Miło, że nie chcą czekać na budowę nowych ulic, ale mówi to też o relacjach między liczbą osób godnych uczczenia a liczbą miejsc, gdzie jest to możliwe...


Oczywiście będę wszystkim tym postaciom, a także tym wymienionym w kontekście dekomunizacji kibicował, żeby jak najszybciej opuściły Bank Nazw. Ku mojej dużej radości warszawscy radni obecnej kadencji nie są zbyt czuli na punkcie wspomnianej wyżej równowagi między nazwami pamiątkowymi a resztą. W bieżącej kadencji po raz pierwszy patronami warszawskich ulic i innych obiektów zostały 23 postaci historycznych (m.in. Feliks Stamm, Aleksander Żabczyński, Jan Twardowski, Matka Teresa z Kalkuty, Antonio Vivaldi, Andriej Sacharow, Ryszard Siwiec, Czartoryscy), 3 dalsze zostały w ten sposób uhonorowane ponownie. Pojawiły się także nazwy upamiętniające postaci fikcyjne (Rodzinę Matysiaków), grupę uczestników wydarzenia historycznego (Obrońców Grodna), organizacje (Radiową Trójkę, Unię Europejską), nawiązujące do dawnej urbanistyki (Oś Królewska w Wilanowie) i (luźno) do literatury (plac Bociani Zakątek na Białołęce na cześć bohatera "Kajtkowych Przygód" Marii Kownackiej, która, o ironio, nie ma swojej ulicy w Warszawie, chociaż na bliskiej mi ulicy Suzina wisi poświęcona jej tablica pamiątkowa, co oczywiście predestynuję ją do znalezienia się w żoliborskim banku nazw :). Pozostałe 20 nie miało charakteru pamiątkowego - odnosiło się do przyrody, geografii Europy, topografii Warszawy i...przedwojennego Wilna (Targówek) lub po prostu miało brzmieć sympatycznie :) Także nawet po przeniesieniu Osi Królewskiej, Bocianiego Zakątka i np. placu Ostrej Bramy na drugą stronę równania nazwy pamiątkowe wygrywają z pozostałymi 30:22.

 
Nie chciałbym zapeszać, ponieważ bywało już tak, że kandydaci na patronów znikali z porządku obrad Rady Miasta w ostatniej chwili (Niemen, Roman Wilhelmi, ostatnio Jarosław Iwaszkiewicz) lub odrzucała ich Rada Dzielnicy (ostatnio Bemowo odwlekło nadanie na tej terenie nazwy: Polskiej Organizacji Wojskowej), jednak niedługo może być ich jeszcze więcej. Na ostatnich posiedzeniach członkowie Podkomisji ds. Nazewnictwa Ulic (od grudnia: Komisji ds. Nazewnictwa Miejskiego) rozmawiali m.in. o bulwarze Jana Karskiego i rondzie Kazimierza Górskiego, radni szukają też miejsca na mapie stolicy dla Roberta Schumanna i generał Marii Wittek. Na Targówku już znalazło się miejsce dla generała Tadeusza Rozwadowskiego, a w okolicach Okęcia - dla Ryszarda Kuklińskiego, Ronalda Reagana i płka Witolda Łokuciewskiego, trzeba tylko czekać na dokończenie prowadzonych inwestycji. Tam i na Bemowie być może pojawi się w przyszłości więcej patronów związanych z lotnictwem, w tej drugiej dzielnicy na razie jeden z nich znajdzie się w nazwie ronda. Nie jest to jeszcze poziom Gdańska, gdzie jeżeli wierzyć protokołom z posiedzeń Komisji Kultury i Oświaty (obecnie Kultury i Promocji; szkoda, że pojawiają się w Internecie tak rzadko...) każda propozycja patrona jest traktowana z jednakową atencją jako "punkt do realizacji", ale i tak dobrze, że w mieście tak często odwiedzanym przez cudzoziemców coraz więcej nazw przypomina o polskim dziedzictwie historycznym. Chociaż trzeba uczciwie przyznać, że tym cudzoziemcom (np. dyplomatom) często wystarcza, jeżeli pamięta się o ICH dziedzictwie, co w kwestii nazewnictwa ulic nieraz prowadzi do przesady...

PS. Jeszcze a propos nazywania alejek w parkach - w Warszawie wciąż jest niewiele patronek (nawet wliczając święte patronki:) Może w którymś z parków, najlepiej blisko Śródmieścia, nadać imiona kobiet zasłużonych dla warszawskiej Armii Krajowej i polskiego czynu zbrojnego II wojny światowej (Elżbiety Zawackiej, Zofii Franio, Wandy Gertz, Janiny Karaś, ewentualnie Jadwigi Falkowskiej i Marii Wittek, jeżeli nie "przygarną" ich gdzie indziej?) W kontekście częstych skarg na zbytnią kombatanckość warszawskiego nazewnictwa, jest też ciekawe, że nie ma na jej mapie żadnego punktu imienia tak sławnego bojownika, jak Tadeusz Zawadzki "Zośka". Kiedyś było to zrozumiałe, bo musiał ustępować imiennikowi Aleksandrowi...

W następnym wpisie - podsumowanie pierwszej kadencji samorządu w sprawach nazewniczych w innych największych polskich miastach. Na razie życzcie mi bezśnieżnej pogody podczas ostatniego tegorocznego odcinka mojej akcji fotograficznej archiwizacji warszawskich cmentarzy w niedzielę!

2 komentarze:

  1. Niestety połowę tych nazwisk zupełnie nie znam i nie kojarzę Czcigodnych. Radni sobie wymyślili żeby zmienić nazwy ulic, ale skąd oni wzięli takie osobistości? Tzn na jakiej zasadzie to jest uzgadniane, że akurat ulicę Juliana Bruna zamienić na Ludwiki Nitschowej?
    Tak naprawdę to nie wiem czy mieszkańcom zależy jak się nazywa ulica, na której mieszkają, czy kojarzą postaci. Wątpię.
    Teraz w Polsce będą pewnie nadawać nazwy upamiętniające zmarłych w katastrofie smoleńskiej. Ale powiedzmy sobie szczerze, gdyby oni nie zginęli, to większości tych ludzi historia by nie zapamiętała. Czy zasługą jest to, że ktoś tragicznie zginął?

    Życzę bezśnieżnej pogody podczas ostatniego tegorocznego odcinka akcji fotograficznej archiwizacji warszawskich cmentarzy. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Podstawowa zasada jest taka, żeby nazwa się nie powtarzała z inną, więc wybór z każdym rokiem jest coraz mniejszy, chociaż i tak bardzo duży, ważne są też związki danej osoby z okolicą, trochę też nazwy okolicznych ulic, chociaż na to zaczęto zwracać uwagę bardzo późno. Dlatego Warszawa jest mozaiką zupełnie przypadkowych nazw - a to dlatego, że przy przyłączaniu podmiejskich dzielnic pozamieniano nazwy na kojarzące się z poprzednim patronem, np. Sienkiewicza na Janka Muzykanta, Traugutta na Cytadeli itd. (dobry pomysł na wpis na prima aprilis). Moim zdaniem niesłusznie - gdyby ludziom te nazwy się mocno myliły, zmieniono by je stopniowo, a nie jednym podpisem. Tak było np. w Berlinie.

    Czy zależy - przed wojną cholernie zależało, bo cieszyliśmy się z niepodległości i każdy chciał mieszkać na Piłsudskiego (przynajmniej każdy piłsudczyk :D), teraz niby każdy ma papierek zwany dyplomem, ale są tacy, co mają ten świstek, a ze sławnych ludzi kojarzą tylko Hankę Mostowiak i Pudziana :/. Poza tym jak wiadomo mamy reputację społeczeństwa zawistnego i mamy problem z przyznaniem, że ktoś zdziałał więcej niż my, nawet jeśli nie żyje. Do tego dochodzi uczucie, który jest chyba właściwe dla całej Europy - strach, że wybierzemy patrona, a może on był faszystą? Albo bił żonę i źle mówił o Murzynach? Dlatego ludzie wolą wybrać nazwę typu Goździkowa. Nie mam nic przeciwko goździkom i konwaliom, ale wierzę, że przy odrobinie dobrej woli znajdzie się miejsce na wszystko. Przecież nie każdy patron musi być generałem - są aktorzy, sportowcy itd.

    Tym większy mój podziw dla tych, którym jeszcze zależy. Najczęściej są to wspólnoty parafialne, co też tworzy pewną monotonię, ale podam inny przykład, też z Warszawy. Był taki pan Tadeusz Kaczyński, krytyk muzyczny, który w stanie wojennym założył organizację Filharmonia im. Romualda Traugutta, który wykonywała koncerty zakazywanych piosenek. Niestety zginął podczas wspinaczki w Tatrach. Filharmonia nadal istnieje, długo walczyła o nadanie jego imienia jakiemuś obiektowi w Warszawie i zebrała pod swoim postulatem ponad 2000 podpisów. Nigdy bym w to nie uwierzył, ale to prawda. Ludzie jednak mają świadomość, że to jest jakaś forma zapisania się w historii, czego dowodem jest ten blog :)

    Co do śmierci - na pewno w jakiś sposób by się zapisali, tylko, że tak jak mówiłem - ludzie boją się, że w konfrontacji z historią sami okażą się mali, więc się jej boją i od niej stronią. Sam z dwojga złego wolałbym obfotografować te wszystkie cmentarze, wrzucić zdjęcia na bloga i wpaść pod samochód niż dożyć setki i spocząć pod płytą z napisem "najlepszy przyjaciel wszystkich rządów i swojego towarzystwa ubezpieczeniowego". A ile takich nagrobków mijam za każdym razem na Powązkach, wiem tylko ja i niebo nad Warszawą. Bo w żadnym przewodniku się o tym nie pisze. Chyba słusznie.

    Prognozy są na szczęście raczej obiecujące :) Mam coś paciać w sobotę, ale chyba stopnieje ;) A niech sobie pacia - w lutym, kiedy mam ferie :P

    OdpowiedzUsuń