Kiedy myślimy o "sławnych Polakach" lub "polskich bohaterach narodowych", przychodzi nam na myśl wiele postaci związanych ze współczesną historią naszego kraju - Stefan Wyszyński, Jerzy Popiełuszko, Władysław Sikorski, Czesław Miłosz, żołnierze Armii Krajowej, obrońcy Westerplatte... W dalszej kolejności Józef Piłsudski, Romuald Traugutt i inni powstańcy, wieszcze romantyzmu i klasycy pozytywizmu, Fryderyk Chopin, Jan Matejko. Jeśli nie interesujemy się głębiej historią, rodzi się pytanie: czy wcześniej nie było żadnych wielkich Polaków, ewentualnie tylko kilku (Stefan Czarniecki, Jan Kochanowski)? Dlaczego to czasy przed Mickiewiczem i Chopinem są nazywane złotym wiekiem Polski? Czy np. XIX-wieczni Polacy uważali za "wielkich" tylko swoich współczesnych, czy pamiętali też o przodkach?
Okazuje się, że pojęcia typu "poczet sławnych Polaków" mają bardzo dawną metrykę. Np. pod koniec XVIII w. 22 popiersia wybitnych Polaków autorstwa Andre Le Bruna i Giacomo Monaldiego z polecenia Stanisława Augusta Poniatowskiego przyozdobiły Salę Rycerską warszawskiego Zamku Królewskiego. Niestety, akurat kiedy dwukrotnie zwiedzałem Zamek, przewodnicy kompletnie zlekceważyli edukacyjne walory tego miejsca. Muszę kiedyś spróbować, czy poświęciliby mu więcej uwagi, gdyby taka sugestia wyszła od zwiedzającego :) (Gdyby mi się nie udało, zawsze zostaje Korytarz Osobistości w Łazienkach i kolekcja portretów w Wilanowie - obydwa zbiory są zresztą również obszerniejsze). Jak podaje nieoceniona strona Ulice Twojego Miasta, 16 medalionów z portretami naszych wielkich antenatów wyrzeźbionymi przez Antoniego Frejtaga zdobiły nieistniejącą już kamienicę fotografa Karola Beyera przy Krakowskim Przedmieściu. Gdyby ktoś z czytelników posiadał informacje, jakie konkretnie postaci zostały w ten sposób upamiętnione przez artystę i jego mecenasa, byłbym wdzięczny za podzielenie się nimi.
Nie brakowało także papierowych odpowiedników takich galerii. Za jakiś czas napiszę na blogu, co z naszej przeszłości uważał w 1926 r. za godne ocalenia pewien warszawski publicysta (mogę zdradzić, że wiele z tego znalazł w... Poznaniu i okolicach). Dzisiaj zaś chciałbym napisać kilka słów na temat książki, którą zauważyłem kiedyś kątem oka w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Nie miałem czasu jej przejrzeć, nie zapamiętałem też jej tytułu, wydawało mi się więc, że prawdopodobnie nigdy już z nią nie zetknę. Na szczęście UTM (znowu one!) podsunęły mi nazwisko autora i tytuł, jest też coś takiego, jak elektroniczna wersja BUW :)
Mowa o Panteonie polskim wiedzy i sztuki autorstwa jednego z czołowych warszawskich historyków amatorów i dziennikarzy swoich czasów Władysława Korotyńskiego (1866-1924), od 1931 r. patrona ulicy na Ochocie. Książka ta ukazała się nakładem Drukarni "Wieku" w 1898 r. Mimo, że w tym okresie każdy warszawski wydawca musiał liczyć się z rosyjską cenzurą, redakcja zapowiadała we wstępie powstanie kolejnych tomów, które prawie na pewno z konieczności wzbudziłyby większe kontrowersje wśród rosyjskich urzędników niż pierwszy, obejmujący osobistości zmarłe przed 1601 rokiem.
Dużą zaletą publikacji Korotyńskiego jest wyeksponowanie zasług ich bohaterów, które w nowoczesnych słownikach często giną pośród wyliczeń zajmowanych przez nich stanowisk i innych szczegółów biograficznych. Inny poważny atut z punktu widzenia współczesnego czytelnika to wykorzystanie dawnej ikonografii. Wydawcy zastrzegają, że skompletowane przez nich wizerunki sławnych mężów na pewno nie we wszystkich wypadkach odpowiadają ich rzeczywistemu wyglądowi, jednak przynajmniej odzwierciedlają pogląd tradycji na ten temat. Może podobać się także właściwy dziełku adresowanemu do popularnego odbiorcy żywy język, nie ukrywający czasem negatywnego stosunku do niektórych aspektów osobowości opisywanych osób.
Scharakteryzowane przez Korotyńskiego postaci to przedstawiciele różnych dziedzin życia: poeci, muzycy, kronikarze, astronomowie, matematycy, lekarze, filolodzy, kodyfikatorzy prawa i ortografii (o ironio pisownia przydomka jednego z nich, Jakuba z Żurawicy, przez ostatnie sto lat uległa zmianie), drukarze, oratorzy, kardynałowie Kościoła katolickiego (np. wysuwany podczas soboru w Konstancji na papieża pierwszy prymas Polski Mikołaj Trąba), teolodzy (tak katoliccy, jak protestanccy, np. ariańscy). Wielu z nich było związanych z Uniwersytetem Jagiellońskim, dla innych opisywana aktywność stanowiła jedynie margines kariery publicznej.
Poczet otwiera... Czech - święty Wojciech, zamyka - też Wojciech, ale Oczko, autor dzieła o chorobach wenerycznych i leczeniu uzdrowiskowym. Monarchów reprezentują Kazimierz Wielki, Jadwiga i Władysław Jagiełło, plastyków - oczywiście Wit Stwosz. Jedyna kobieta poza Jadwigą to uważana za pierwszą polską poetkę Zofia Oleśnicka, co ciekawe patronka krateru na Wenus. Nie mogło zabraknąć Andrzeja Frycza-Modrzewskiego, Jakuba Wujka, Jana Kochanowskiego, Mikołaja Kopernika i Mikołaja Reja. Dominują jednak postaci znane tylko miłośnikom historii, ewentualnie mieszkańcom ulic, których są patronami (sławny średniowieczny śląski optyk Witelon, kronikarze Marcin Kromer, Marcin Bielski, pionier humanizmu arcybiskup Grzegorz z Sanoka, pisarz polityczny Jan Ostroróg), a często pewnie zapominają o nich też pasjonaci. Dość wspomnieć Stanisława Chwalczewskiego, którego Korotyński nazywa pierwszym historykiem piszącym po polsku, czy pierwszego znanego z imienia i nazwiska polskiego tłumacza psalmów Walentego Wróbla. W niektórych wypadkach głośny fakt z przeszłości w ciągu wieków coraz słabiej kojarzy się z personaliami konkretnej postaci, np. fundacja Akademii Wileńskiej z Walerianem Protasewiczem, a powstanie Kroniki wielkopolskiej z Godzisławem Baszką.
Co przykre, choć naturalne, pamięć o nawet najwybitniejszych postaciach z przeszłości zaciera się z każdą dekadą, nie mówiąc już o stuleciu. Dlatego warto sięgać po takie pozycje, jak tu opisywana lub Encyklopedia Staropolska w wersji Aleksandra Bruecknera, nawet biorąc pod uwagę ich niedoskonałości. Np. u Korotyńskiego brak mi Pawła Włodkowica, którego wykładnia wojen krzyżacko-litewskich zrewolucjonizowała średniowieczne prawo międzynarodowe i światłego biskupa płockiego Erazma Ciołka. Zasłużone środowisko krakowskich drukarzy też doczekało się tylko jednego przedstawiciela - Jana Hallera, mimo że wielką estymą cieszył się choćby Hieronim Wietor. (wprowadzenie wynalazku Gutenberga w Polsce to klasyczny sukces o wielu ojcach :) Mimo tego szkoda, że nie ukazały się zapowiadane kolejne tomiki cyklu. Jeżeli trafię na ślad jakiegoś substytutu, niezwłocznie się nim z Wami podzielę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz